(fot. wislaportal.pl)
To była
niezwykle ciężka zima dla fanów krakowskiej Wisły. Przygnębieni beznadziejną
rundą jesienną w wykonaniu swoich „piłkarzy” a następnie dobici przez władze
klubu brakiem transferów (chyba, że tych w drugą stronę) i pozostawieniem
figuranta na ławce trenerskiej nie mogli spoglądać z optymizmem na rundę
wiosenną w Ekstraklasie. Mimo tego iż już jesienią było tragicznie, to jednak
nikt nie spodziewał się, że może być jeszcze gorzej. Do skompromitowania się
wystarczyły bowiem wiślakom dwie kolejki rundy wiosennej, w których to nie
strzelili ani jednego gola dwóm najsłabszym drużynom e ekstraklasie.
O przyczynach
takiego stanu rzeczy powstała już masa artykułów. Kolejne zżymanie się na brak jakichkolwiek
umiejętności piłkarskich u Daniela Sikorskiego czy trenerskich u Tomasza
Kulawika nie ma najmniejszego sensu. Warto poświęcić jednak odrobinę uwagi na
inne sprawy, o których nie zawsze się mówi.
Pełniący
obowiązki prezesa, Jacek Bednarz średnio raz na kilka miesięcy udziela wywiadów,
z których wyłania się obraz nędzy i rozpaczy. Apeluje do kibiców i piłkarzy o
zaciśnięcie zębów i zapewnia, że obecne problemy za jakiś czas się skończą i
wielka Wisła powróci. Ostatnio przyszedł mu nawet w sukurs właściciel, Bogusław
Cupiał, który wyszedł z cienia i w rozmowie z „Rzeczpospolitą” usiłował
zapewnić kibiców o swoim zaangażowaniu. Niestety na to się na razie w żaden
sposób nie zanosi.
Ograniczenie
kosztów związanych z wypłatami zawodników wygląda tak naprawdę jak sprzedawanie
wszystkiego, co ma jeszcze jakąkolwiek wartość. Szumnie zapowiadane stawianie na
młodych, ambitnych Polaków kończy się na tym, że wyjściowa jedenastka jest
często najstarsza w całej lidze. Transferów nawet nie ma co komentować, bo albo
w najlepszym wypadku kończą się niezliczonymi problemami zanim zawodnik pojawi
się na boisku (Sarki) albo kompromitującymi wpadkami (Quioto, Frederiksen).
Warto pochylić
się nieco głębiej nad tym tematem. Nie przychodzi mi na myśl jakikolwiek inny klub
w Polsce (a może i w Europie), w którym przy dokonywaniu transferu tak naprawdę
nie liczy się pozycja interesującego Wisłę gracza. Mimo braku jakiegokolwiek
bocznego obrońcy w kadrze (Burliga to co najwyżej można liczyć za połowę
takiego zawodnika a Bunozę za ¼) trener z w-ce prezesem ds. sportowych z
uśmiechem na ustach twierdzą, że nikogo na taką pozycję nie potrzebują. Mają w
zamian za to do dyspozycji niezliczoną rzeszę stoperów. Receptą na słabą grę w
obronie i brakiem kreatywności związanej z wyprowadzaniem piłki ma być
przesuwanie nominalnych defensywnych pomocników na pozycję stopera (Sobolewski,
Uryga). To pomysł tak genialny w swojej prostocie, że aż dziwi się człowiek, że
największe trenerskie tuzy na niego wcześniej nie wpadły! Uwidacznia się przy
tym inny problem, który w Wiśle jest aż nadto widoczny. Z uporem maniaka,
praktykuje się niewystawianie zawodników na ich nominalnych pozycjach. Z
Jovanovicia półtorej roku próbuje się zrobić bocznego obrońcę tylko dlatego, że
jest szybki. Nie bierze się pod uwagę nawyków z czasu gry w Partizanie,
bagatelizuje się fakt, iż Jova kompletnie nie umie dośrodkowywać. Ma biegać od
linii do linii i nie narzekać! Nikt nawet nie próbował go wystawiać na
stoperze, a efekty są takie, że Serb z reguły należy do najsłabszych zawodników
na boisku.
Podobnie
sytuacja ma się z Ilievem, który przychodził do Polski jako król strzelców ligi
serbskiej. Grał przy tym jako podwieszony napastnik, a kolejni trenerzy,
począwszy od Maaskanta, z uporem maniaka ustawiali go na skrzydle. Mimo tego że
brakuje mu szybkości i odpowiedniej wydolności. Wraz z powrotem Patryka
Małeckiego Ilieva w końcu zdecydowano się pozbyć ze skrzydła i rzucić go za
napastnika. Niestety efekt tego rozwiązania jest jak na razie mizerny z racji
tego, iż Iliev nie ma z kim grać.
Jeżeli mówimy
o poszczególnych pozycjach na boisku nie można zapomnieć o kabarecie, jaki
zafundował kibicom sztab Wisły w meczu z Podbeskidziem. Kiedy okazało się, iż
nie może zagrać Kosowski (to też jest ciekawe, że zbawicielem Wisły w rundzie
wiosennej i na boisku i w szatni miał zostać piłkarski emeryt), postanowiono go
zastąpić Łukaszem Burligą. Ktoś chyba liczył, że objawi się nowy Gareth Bale,
ale niestety się przeliczył. Rozumiem, że sytuacja kadrowa jest ciężka, ale czy
nie można było postawić chociażby na Pawła Stolarskiego? Wszyscy (zresztą
słusznie) krytykują szkolenie wiślackiej młodzieży, ale obserwatorzy twierdzą,
iż chłopak ten obdarzony jest sporym talentem. Czy mecz z jedną najsłabszych
drużyn ekstraklasy nie jest idealnym momentem, aby sprawdzić takiego gracza w
warunkach bojowych? Już sam występ od pierwszej minuty mógłby dać chłopakowi
mocnego, motywacyjnego kopa i wyzwolić w nim dodatkowe pokłady energii na
treningach. Niestety kapitana i
wyróżniającego się reprezentanta Polski w niższych kategoriach wiekowych
traktuje się jak piąte koło u wozu. Dodatkowo Kulawik snuje jakieś dziwne
wizje, w których Stolarski biega po lewej obronie. Gdyby Górnik podobnie
zachowywał się w przypadku Milika to teraz nie zarobiłby 12 milionów złotych za
jego transfer. Na koniec przychodzi właściciel, który mówi, że woli kupić zagranicznego
zawodnika niż wychować młodego Wiślaka, bo kosztuje go to mniej pieniędzy i
nerwów. Z takim podejściem niestety klub zbyt wiele nie zwojuje – akademia nie
jest co prawda gwarancją sukcesów, ale znacznie zwiększa szanse na ich
osiągnięcie. I zarobienie pokaźnej gotówki, co powinno interesować Cupiała.
Warto wrócić
jeszcze do stylu prezentowanego przez Wisłę Kulawika. Trener wręcz chełpił się
tym, że pozbyto się Meliksona. Drużyna miała zaangażować w grę, zwiększyć swoją
kreatywność i choć odrobinę nawiązać do dawnego wiślackiego stylu. Niestety po
raz kolejny coś nie wyszło. Na mecze krakowskiej drużyny nie da się w ogóle
patrzeć. Jak wcześniej wszyscy grali na Meliksona tak teraz na boisku panuje
chaos i każdy albo się kiwa sam ze sobą albo wali na oślep. Nie funkcjonuje coś
takiego jak zaskoczenie przeciwnika. Co prawda ktoś od czasu do czasu próbuje
strzelić z dystansu (np. Wilk) ale najczęściej budzi to uśmiech politowania. Nie
ma już w drużynie nikogo, kto potrafi zagrać niekonwencjonalnie (Iliev się nie
liczy, bo trzeba być chociaż od czasu do czasu efektywnym w tym aspekcie gry) a
nawet strzelić gola! Zerowe konto bramkowe w meczach z najgorszymi drużynami
ligi jest kompromitacją, za którą Józef Wojciechowski kazałby wracać zawodnikom
do domu na piechotę, a trenera wysłał w kosmos. Wszyscy z utęsknieniem (któż by
to pomyślał, że do czegoś takiego kiedykolwiek dojdzie) czekają na powrót
Łukasza Garguły. Niestety za jakiś czas może być za późno a wtedy pozostać może
tylko desperacka walka z Podbeskidziem i Bełchatowem o utrzymanie.
Opisane w tym
felietonie sprawy to niestety tylko wierzchołek góry lodowej. Człowiek śledzący
mecze Wisły i informacje z Krakowa ciągle odnosi wrażenie, że w klubie panuje
nieustanny bajzel i nikt nie spieszy się z jego uprzątnięcie. W celu określenia
tej sytuacji jak ulał przywołanie tytułu jednej z najlepszych komedii lat 80. Bądź
też, jak w marnej jakości dowcipie: Czy jest na sali lekarz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz