poniedziałek, 4 marca 2013

Czy leci z nami pilot?




(fot. wislaportal.pl)

To była niezwykle ciężka zima dla fanów krakowskiej Wisły. Przygnębieni beznadziejną rundą jesienną w wykonaniu swoich „piłkarzy” a następnie dobici przez władze klubu brakiem transferów (chyba, że tych w drugą stronę) i pozostawieniem figuranta na ławce trenerskiej nie mogli spoglądać z optymizmem na rundę wiosenną w Ekstraklasie. Mimo tego iż już jesienią było tragicznie, to jednak nikt nie spodziewał się, że może być jeszcze gorzej. Do skompromitowania się wystarczyły bowiem wiślakom dwie kolejki rundy wiosennej, w których to nie strzelili ani jednego gola dwóm najsłabszym drużynom e ekstraklasie.
O przyczynach takiego stanu rzeczy powstała już masa artykułów. Kolejne zżymanie się na brak jakichkolwiek umiejętności piłkarskich u Daniela Sikorskiego czy trenerskich u Tomasza Kulawika nie ma najmniejszego sensu. Warto poświęcić jednak odrobinę uwagi na inne sprawy, o których nie zawsze się mówi.
Pełniący obowiązki prezesa, Jacek Bednarz średnio raz na kilka miesięcy udziela wywiadów, z których wyłania się obraz nędzy i rozpaczy. Apeluje do kibiców i piłkarzy o zaciśnięcie zębów i zapewnia, że obecne problemy za jakiś czas się skończą i wielka Wisła powróci. Ostatnio przyszedł mu nawet w sukurs właściciel, Bogusław Cupiał, który wyszedł z cienia i w rozmowie z „Rzeczpospolitą” usiłował zapewnić kibiców o swoim zaangażowaniu. Niestety na to się na razie w żaden sposób nie zanosi.
Ograniczenie kosztów związanych z wypłatami zawodników wygląda tak naprawdę jak sprzedawanie wszystkiego, co ma jeszcze jakąkolwiek wartość. Szumnie zapowiadane stawianie na młodych, ambitnych Polaków kończy się na tym, że wyjściowa jedenastka jest często najstarsza w całej lidze. Transferów nawet nie ma co komentować, bo albo w najlepszym wypadku kończą się niezliczonymi problemami zanim zawodnik pojawi się na boisku (Sarki) albo kompromitującymi wpadkami (Quioto, Frederiksen).
Warto pochylić się nieco głębiej nad tym tematem. Nie przychodzi mi na myśl jakikolwiek inny klub w Polsce (a może i w Europie), w którym przy dokonywaniu transferu tak naprawdę nie liczy się pozycja interesującego Wisłę gracza. Mimo braku jakiegokolwiek bocznego obrońcy w kadrze (Burliga to co najwyżej można liczyć za połowę takiego zawodnika a Bunozę za ¼) trener z w-ce prezesem ds. sportowych z uśmiechem na ustach twierdzą, że nikogo na taką pozycję nie potrzebują. Mają w zamian za to do dyspozycji niezliczoną rzeszę stoperów. Receptą na słabą grę w obronie i brakiem kreatywności związanej z wyprowadzaniem piłki ma być przesuwanie nominalnych defensywnych pomocników na pozycję stopera (Sobolewski, Uryga). To pomysł tak genialny w swojej prostocie, że aż dziwi się człowiek, że największe trenerskie tuzy na niego wcześniej nie wpadły! Uwidacznia się przy tym inny problem, który w Wiśle jest aż nadto widoczny. Z uporem maniaka, praktykuje się niewystawianie zawodników na ich nominalnych pozycjach. Z Jovanovicia półtorej roku próbuje się zrobić bocznego obrońcę tylko dlatego, że jest szybki. Nie bierze się pod uwagę nawyków z czasu gry w Partizanie, bagatelizuje się fakt, iż Jova kompletnie nie umie dośrodkowywać. Ma biegać od linii do linii i nie narzekać! Nikt nawet nie próbował go wystawiać na stoperze, a efekty są takie, że Serb z reguły należy do najsłabszych zawodników na boisku.
Podobnie sytuacja ma się z Ilievem, który przychodził do Polski jako król strzelców ligi serbskiej. Grał przy tym jako podwieszony napastnik, a kolejni trenerzy, począwszy od Maaskanta, z uporem maniaka ustawiali go na skrzydle. Mimo tego że brakuje mu szybkości i odpowiedniej wydolności. Wraz z powrotem Patryka Małeckiego Ilieva w końcu zdecydowano się pozbyć ze skrzydła i rzucić go za napastnika. Niestety efekt tego rozwiązania jest jak na razie mizerny z racji tego, iż Iliev nie ma z kim grać.
Jeżeli mówimy o poszczególnych pozycjach na boisku nie można zapomnieć o kabarecie, jaki zafundował kibicom sztab Wisły w meczu z Podbeskidziem. Kiedy okazało się, iż nie może zagrać Kosowski (to też jest ciekawe, że zbawicielem Wisły w rundzie wiosennej i na boisku i w szatni miał zostać piłkarski emeryt), postanowiono go zastąpić Łukaszem Burligą. Ktoś chyba liczył, że objawi się nowy Gareth Bale, ale niestety się przeliczył. Rozumiem, że sytuacja kadrowa jest ciężka, ale czy nie można było postawić chociażby na Pawła Stolarskiego? Wszyscy (zresztą słusznie) krytykują szkolenie wiślackiej młodzieży, ale obserwatorzy twierdzą, iż chłopak ten obdarzony jest sporym talentem. Czy mecz z jedną najsłabszych drużyn ekstraklasy nie jest idealnym momentem, aby sprawdzić takiego gracza w warunkach bojowych? Już sam występ od pierwszej minuty mógłby dać chłopakowi mocnego, motywacyjnego kopa i wyzwolić w nim dodatkowe pokłady energii na treningach. Niestety kapitana i  wyróżniającego się reprezentanta Polski w niższych kategoriach wiekowych traktuje się jak piąte koło u wozu. Dodatkowo Kulawik snuje jakieś dziwne wizje, w których Stolarski biega po lewej obronie. Gdyby Górnik podobnie zachowywał się w przypadku Milika to teraz nie zarobiłby 12 milionów złotych za jego transfer. Na koniec przychodzi właściciel, który mówi, że woli kupić zagranicznego zawodnika niż wychować młodego Wiślaka, bo kosztuje go to mniej pieniędzy i nerwów. Z takim podejściem niestety klub zbyt wiele nie zwojuje – akademia nie jest co prawda gwarancją sukcesów, ale znacznie zwiększa szanse na ich osiągnięcie. I zarobienie pokaźnej gotówki, co powinno interesować Cupiała.
Warto wrócić jeszcze do stylu prezentowanego przez Wisłę Kulawika. Trener wręcz chełpił się tym, że pozbyto się Meliksona. Drużyna miała zaangażować w grę, zwiększyć swoją kreatywność i choć odrobinę nawiązać do dawnego wiślackiego stylu. Niestety po raz kolejny coś nie wyszło. Na mecze krakowskiej drużyny nie da się w ogóle patrzeć. Jak wcześniej wszyscy grali na Meliksona tak teraz na boisku panuje chaos i każdy albo się kiwa sam ze sobą albo wali na oślep. Nie funkcjonuje coś takiego jak zaskoczenie przeciwnika. Co prawda ktoś od czasu do czasu próbuje strzelić z dystansu (np. Wilk) ale najczęściej budzi to uśmiech politowania. Nie ma już w drużynie nikogo, kto potrafi zagrać niekonwencjonalnie (Iliev się nie liczy, bo trzeba być chociaż od czasu do czasu efektywnym w tym aspekcie gry) a nawet strzelić gola! Zerowe konto bramkowe w meczach z najgorszymi drużynami ligi jest kompromitacją, za którą Józef Wojciechowski kazałby wracać zawodnikom do domu na piechotę, a trenera wysłał w kosmos. Wszyscy z utęsknieniem (któż by to pomyślał, że do czegoś takiego kiedykolwiek dojdzie) czekają na powrót Łukasza Garguły. Niestety za jakiś czas może być za późno a wtedy pozostać może tylko desperacka walka z Podbeskidziem i Bełchatowem o utrzymanie.
Opisane w tym felietonie sprawy to niestety tylko wierzchołek góry lodowej. Człowiek śledzący mecze Wisły i informacje z Krakowa ciągle odnosi wrażenie, że w klubie panuje nieustanny bajzel i nikt nie spieszy się z jego uprzątnięcie. W celu określenia tej sytuacji jak ulał przywołanie tytułu jednej z najlepszych komedii lat 80. Bądź też, jak w marnej jakości dowcipie: Czy jest na sali lekarz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz